Foto: Radio Olsztyn
Anita Romulewicz
Dwutomowa powieść Ernesta Wiecherta pt. Dzieci Jerominów powstała w latach 40- tych XX wieku. Tom I ukazał się w 1945 r., dwa lata później tom II (w 1947). Książka stanowiła kolejną pozycję w bogatym już dorobku pisarza. Obecnie uznawana jest za najwybitniejsze dzieło autora, w którym dał on wyraz dojrzałej postawy humanisty, zdecydowanie sprzeciwiającego się wszelkim ograniczeniom wolności człowieka. Powieść osadzona jest głęboko w osobistych doświadczeniach pisarza. Budując opowieść o losach rodziny Jerominów z małej, zaszytej w lasach mazurskich wsi Sowiróg (nazywanej też Sowim Zakątkiem), tworzy symboliczny zapis własnej ojczyzny duchowej. To tu autor skoncentrował w formie sagi rodzinnej rozpiętej na przestrzeni kilku dekad własny zapamiętany obraz społeczności mazurskiej, z której wyrósł i której był częścią.
Dzieci Jerominów to niezwykle bogaty przekaz. Może on być przedmiotem pogłębionej analizy badaczy wielu dziedzin, filologów, filozofów czy teologów, a poprzez swój uniwersalny wymiar jest cennym źródłem refleksji. Przede wszystkim stanowi ciekawą i przejmującą opowieść o ludzkich losach, osadzoną zarówno w scenerii ubogiej wsi położonej w okolicach Pisza, jak i wschodniporuskich miast i miasteczek z początku XX wieku. I choć Ernst Wiechert w powieści kreuje geograficznie niewielką przestrzeń życia Mazurów, to jest ona na tyle symboliczna, że można pokusić się o pewne uogólnienia na temat sposobu życia oraz cech typowej społeczności mazurskiej.
Podglądanie dawnego świata Mazurów warto rozpocząć od spojrzenia na otoczenie, w jakim żyli, na środowisko, które ukształtowało i warunkowało ich trwanie. W powieści odnaleźć można kilka barwnych opisów Sowirogu, a oto jeden z nich: „Wśród jezior i bagien owej wschodniej krainy położone są te wsie z szarymi dachami i ślepymi oknami, ze studniami z żurawiem i kilkoma dzikimi gruszami na kamienistych miedzach. Otacza je wielki bór, wysklepia się nad nimi wysokie niebo z ciężkimi chmurami, między rozpadającymi się płotami biegnie piaszczysta droga. Wychodzi z rozległych lasów i znów wśród nich ginie. Chodzi nią listonosz, jeszcze częściej żandarm, czasami pochód weselny barwny i hałaśliwy przeciąga po głębokich koleinach. Najczęściej jednak droga jest cicha i pusta, i tylko młode brzózki rzucają smukłe cienie na zrośnięte trzciną rowy. (…) Takie są też i owe wsie.”
Dom mazurski był skromny, najczęściej otoczony drzewami owocowymi i ogrodem. Składał się z kilku izb, a jego ośrodkiem była kuchnia z paleniskiem i fajerkami. To w niej, jak mówił najmłodszy z Jerominów – Jons „naftówka zawieszona pod belką rzucała na wszystkich posępny blask, gdzie każdy miał inne zajęcie i mówił własnym językiem”. Właśnie w kuchni, szczególnie dzieci i starzy ludzie chętnie przesiadywali przy ogniu, jedni opowiadając, inni słuchając opowieści. W alkowach na piętrze, gdzie sypiali domownicy, często było tłoczno, zwłaszcza w licznych rodzinach, a zimą mimo grubych pierzyn i zabitych okien „ogaconych grochowinami, bywało tak chłodno, że w blasku księżyca dostrzegało się parę oddechu”. Wnętrza były raczej niskie i ciemne, choć mieszkańcy nie zasłaniali okien, o czym świadczy zdziwienie Jonsa, kiedy będąc w wielkim mieście: „nie zaciągnął był zasłon, gdyż ich nie znał, a z wielu stron okna zwisało tak wiele sznurków, że bał się ich dotknąć”. Podobnie osobliwe wydały się chłopcu wielkie kamienne płyty, po których szedł ulicami miasta.
Dla Mazurów z Sowirogu, tak jak i większości mieszkańców Mazur głównym źródłem utrzymania były ziemia, las i jezioro. Nieliczną grupę stanowili reprezentanci administracji niemieckiej, urzędnicy, nauczyciele i żandarmi. Mieszkańcy pracowali na roli i sezonowo w lesie, również dzieci. Korzystali z tego, że ich pan, von Balk nie był panem chciwym. „W jego jeziorze łowili ryby, krowy wyganiali do jego lasów. Dachy kryli jego trzciną, palili torf z jego torfiarni. Niemal cały Sowiróg uprawiał mizerne zboże i ziemniaki na jego gruntach, które oddawał w dzierżawę.” O lesie i jeziorze wszyscy mówili jako o „swoim” lesie i „swoim” jeziorze. I jak czytamy w powieści: „Nie byli ich przyjaciółmi ani leśniczy, ani dozorca rybacki, żandarmski zaś kask rozpoznawali, ledwo wyłonił się nad horyzontem”. Jeden z bohaterów zapytany o las odparł, że do niego nie należy ani jedno drzewo, a mimo to las jest jego. Przy robotach leśnych mężczyźni karczowali pasy na zimowych porębach, układali chrust na sterty lub palili go, albo też na piaszczystej ziemi sadzili świerkową rozsadę. Budowali również drogi, równali skarpy, przewozili taczkami biały piach na inne miejsce.
Natomiast plony z pól Mazurzy z Sowirogu zwozili zaprzągłszy krowy do niewielkich wozów, na których pracowały kobiety w białych chustkach na głowach. Gdy nie było pracy w polu, a dzieci odesłano do szkoły, szyły one, tkały na krosnach, obrządzały obory, wyrabiały masło, prały w jeziorze klęcząc nad brzegiem, zajmowały się domem. Była też we wsi zielarka, „której lekarz mógłby pozazdrościć pewnej i szczęśliwej ręki”, karczmarz Cwallina, pastuch Piontek piekący grzyby w gorącym popiele i węglarz Jakub Jeromin ze swoim mielerzem, z którego węgiel drzewny szedł do okolicznych kuźni i piekarń. Nikt jednak nie był człowiekiem bogatym.
Zależność przetrwania od nieujarzmionej natury wytworzyła w chłopach mazurskich silny związek z przyrodą, przejawiający się pokorą wobec tego, co nieuniknione i wielką radością z udanych plonów. Tak oto w Sowirogu świętowano żniwa: Przed domem Jerominów, nad jeziorem, ustawili stoły. Była kawa, ciasto, po słodkiej wódce, a potem pionowe piwo, którego dostawę zamówił wcześniej w karczmie gospodarz pan von Balk. Śpiewali, a Gogun grał na harmonii. (…) Gdy kończyło się piwo, zaczynał się zgiełk. [Wtedy] Srebrzysty Wielki Wóz stał już w zenicie, a moczary zasnuwała gęsta mgła.”
Na co dzień jadano skromnie: chleb razowy, kawa zbożowa z blaszanki, czasem przyniesione z miasta w koszach bułki „spieczone razem po pięć”, zjadane do ostatniego okruszka, na śniadanie zupa mleczna albo gryczana bryja z wkruszanym chlebem, a cieszył złowiony szczupak lub lin. Jeśli w gospodarstwie zostawało nieco masła, śmietany, parę funtów ryb z jeziora, kobiety zanosiły żywność na targ w powiatowym mieście. Ale bywało, że zostawał tylko czerstwy chleb ze słoniną. Za to w święta Wielkanocne piekli wielkie obwarzanki.
O ubóstwie mieszkańców Sowirogu świadczy również kontrast, jaki rysuje się podczas wizyty Mazurek w mieście, od której Wiechert rozpoczyna powieść: „Poszły raz jeszcze ulicą o dużych wystawowych oknach. Patrzyły zmęczonymi oczami na bogactwa, które leżały tam nieosiągalne dla nich (…) Zsunęły chusty z głów i głęboko oddychały. Ładne było to miasto, miejsce blasku i bogactw, cudowności i obietnic (…). Ale stopy bolały, nieprzywykłe do butów, pieniądze uszły z węzełka chusteczki, a mężczyźni popili się, gdy tylko znikli z oczu”. Odzież ich niewiele różniła się od noszonej w wiosce. Często była połatana. Przy powrocie z miasta buty, które wszyscy we wsi podkuwali, trzymały w ręku. Kobiety mazurskie czesały się gładko, czasem z przedziałkiem. Ubierały się w skromne jednobarwne, najczęściej czarne suknie, na które narzucały chusty. Te, którym udało się wysupłać trochę grosza miały na niedzielę chustkę jedwabną. Dzieci natomiast nawet w święta biegały bose. Cieszyły je z kolei zabawki z drewna: koniki, wózek na kołach ze szpulek od nici, papierowe łódki puszczane w przydrożnych rowach. Przychodząc na świat, otrzymywały jedynie życie. Gdy dorastały dziedziczyły tylko biedę, z wyjątkiem najstarszego z synów, który mógł związać swoją przyszłość z ojcowskim gospodarstwem, zapewniając rodzicom w zamian tzw. dożywocie, czyli opiekę na starość. Jak pisze w powieści Wiechert: „Nadmiar młodszych synów, takich, którzy nie mieli przejąć dziedzictwa, przepadał w zachodnich miastach Rzeszy, zagrzebywał się pod ziemią w kopalniach, zapominał o lasach i bagniskach, opłacał zarobki i zyski banicją żyjących w ciemności (…) Jeśli po wielu latach wracali w ojczyste strony, na krótkie, budzące podziw wsi odwiedziny, wciśnięci w miastowe ubrania, z żonami głupio i zarozumiale patrzącymi na nędzę, stawali tułacze nad brzegiem jeziora (…) Sławili swoje zarobki i życie, chwalili się swoim tam znaczeniem, lecz słowa te brzmiały pusto i fałszywie. Niejeden wykradał się o zmroku ku dzikiej gruszy rosnącej na miedzy, gdzie pogrzebane było jego dzieciństwo i przypatrywał się w przygnębieniu i ponurej żałości owej ubogiej krainie, która i jemu była obiecana, a którą opuścił dla miski soczewicy.” [...]
Cały artykuł pod linkiem: https://stowarzyszeniemazurskie.pl/lib/e4h7w2/Obraz-Mazurow-w-Dzieciach-Jerominow-1-kpd1l6l6.pdf
barbara.willan@gmail.com
Strona internetowa jest wspierana finansowo przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji.
Redaktor strony internetowej: Ewa Dulna
Skontaktuj się z nami
mail: barbara.willan@gmail.com
tel. 606 680 218
ul. Prosta 17/3
Olsztyn 10 - 029
Zrobione w WebWave CMS